Pasja kontra fantastyczność. Moja kulinarna podróż
Nic nie da się robić na siłę! Nie wmówisz sobie z dnia na dzień, że jesteś w czymś dobry, choć wcale nie jesteś. Nie możesz wymagać od innych, by poklepywali Cię po plecach i mówili „dobrze stary, jesteś najlepszy”
Tak brutalnie zaczynam wpis o Sobie. Na blogu są przepisy, są relacje z podróży, ale brakuje informacji o mojej podróży kulinarnej, jaką przeszłam.
Gotowałam od zawsze. Tak, wiem, to brzmi płytko. Ale tak właśnie było. Zaczynałam od bardzo prostych przepisów, a bardziej podpatrywałam mamę w kuchni i jej pomagałam. To bardzo ważny aspekt uspołeczniania maluchów. Teraz dzieci rzadko gotują z rodzicami, bo nie mają czasu, bo nóż jest ostry, bo się oparzysz, a co najgorsze o zgrozo… bo nie dasz rady. Mama miała cudowny sposób na mnie bym zajęła się choć na chwilę sobą, a nie nią…. przygotowywała mi ciasto na pierogi i dawała do zabawy. To podobno była moja ulubiona dziecięca rozrywka. Pewnie dlatego tak bardzo uwielbiam pierogi! 😀
Nienawidziłam odgrzewanych ziemniaków…. do tej pory ich nie jadam, dlatego nie chcąc ich jeść, musiałam sobie coś sama wymyślać, co by tu zjeść innego, bo nikt wtedy nie robił obiadów dla każdego członka rodziny osobno. I takie były początki w kuchni…przecież nikt nie rodzi się od razu Lewandowskim u szczytu kariery.
Wiedziałam, że gotowanie mnie relaksuje, ale gdy kończyłam gimnazjum (tak, tak jestem tym pokoleniem) to oczywistą oczywistością był fakt, że dla dobrze uczących się i dobrze wychowanych dziewczyn obowiązkowe jest liceum. Oczywiście wybrałam to najlepsze w Gliwicach, bo byłam bardzo ambitna i wszystkim chciałam to udowodnić. Liceum do dnia dzisiejszego odbija mi się czkawką, ale to zupełnie inna historia :). Wtedy technikum gastronomiczne było „passe”. Szli tam wszyscy Ci (uogólniając), co nie mieli pomysłu na siebie, albo nie chcieli się uczyć.
Choć nie żałuję żadnej decyzji w moim życiu, to w wieku 25 lat wpadłam w kolejny wir ambicyjnej doskonałości. Skoro gotuję to będę to robiła super! Będę gotować wszystko, bo przecież pasjonat czy miłośnik gotowania musi znać się na wszystkim! I tutaj próbowałam wygrać sama ze sobą. Chciałam być najlepsza we wszystkim, myślałam, że moja fantastyczność musi być najcudowniejsza na świecie. Mnóstwo dań mi przestało wychodzić. Wściekałam się sama na siebie i zmuszałam do rzeczy na które nie miałam ochoty. Zapewniam was więc, wszechobecna fantastyczność nie istnieje :)!
Dziś jestem świadomą dziewczyną z 30 na karku i wiem co robię dobrze, a co mi nie wychodzi. Nie muszę gotować potraw, które mi w ogóle nie leżą. Nie muszę piec ciast, które w ogólne nie są w moim klimacie. Po prostu nie muszę się do tego zmuszać!
Robię dobrze to na czym się znam i jestem mi z tym dobrze. Dzięki temu polubiłam się sama ze sobą i polubiłam się ze skalą mojej fantastyczności, która wcale nie jest bardzo wysoka. Kocham jedzenie, a bardziej kocham jak uszczęśliwiam tym jedzeniem innych. Dopiero jak zaczęłam robić dobrze to co robię, zaczęło mi się w kuchni układać. Moje eksperymenty się udają, połączenia różnych kombinacji smakowych zaskakują mnie samą bardzo pozytywnie. Dopiero jak uwolniłam się z własnego zacisku, uwolniłam moje gotowanie.